Gabrielle Evans - Midnight Matings ...
Gabrielle Evans - Midnight Matings 06 - Myth & Mischief ( CAŁOŚĆ ),
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->~1~Rozdział 1Przyciskając plecy płasko do kamiennej ściany, Sly wyjrzał zza rogu, spoglądającna długi korytarz, gdzie pod jednym z okien stało dwóch mężczyzn. No cóż,przypuszczał, że to było dwóch mężczyzn. Jeden był ukryty za gzymsem, ale jego głosbrzmiał wystarczająco męsko.Drugiego mężczyznę znał aż za dobrze. Grant Billings terroryzował go od lat.Właśnie wtedy, gdy Sly myślał, że w końcu znalazł drogę ucieczki przed tymmężczyzną, on był tutaj ciałem i krwią, chwiejąc delikatną równowagą kruchego świataSly’a.Zaczął odpychać się od ściany, zamierzając znaleźć miejsce do ukrycia zanimzobaczy go jego były kochanek. Ostatnią rzeczą, jaką potrzebował było starcie z tymdupkiem. Mieszkał w zamku od dwóch tygodni, najlepszych dwóch tygodni jego życia,i nie potrzebował Granta paprzącego jego sprawy. Sly bardzo wątpił, żeby starsiprzymknęli oko na bijatykę na jednym z największych paranormalnych wydarzeń roku.I właśnie, kiedy zaczął się odwracać, Grant uniósł coś do światła księżycasączającego się przez okno. Między swoimi grubymi palcami trzymał mały kamień,którego piękne wirujące kolory były zauważalne nawet w nikłym świetle.Kamień, który Sly bardzo dobrze znał. Sapnąwszy cicho, schował się z powrotem zanarożnik i przycisnął rękę do piersi, próbując uspokoić swój oddech i szalejący puls.Ten kamień był w jego rodzinie od tak dawna, że nie pamiętał. Myślał, że zgubił go roktemu – mniej więcej w tym samym czasie, kiedy poznał Granta i wprowadził się doniego.Świadomość, że ten drań ukradł go, zagotowała krew Sly’a i sprawiła, że zacisnąłzęby, żeby powstrzymać się od warczenia z wściekłości. Nie chodziło o to, że kamieńbył coś warty, ale należał do niego, a Grant zabrał go bez pozwolenia! Dlaczegowszyscy zawsze chcą zabierać jego skarby?- Zaraz zacznie się toast, kochany. – Przemówił miękko nieznany mężczyzna. –Powinniśmy iść.~2~Kochany?A więc Grant już znalazł sobie kogoś na jego miejsce. Odszedł nie więcejjak miesiąc temu. Zrozumiał, że w ich związku nigdy nie było żadnej miłości. Dodiabła, przypuszczał, że Grant prawie go nienawidził, ale myśl, że został tak szybkozastąpiony, bolała bardziej niż powinna.- Pozwól, że schowam to w naszym pokoju i sprowadzę Setha. Niedługo się zjawię.- Nie guzdraj się.Sly usłyszał miękki jęk i głębokie westchnienie, a potem kroki spieszące w drugąstronę korytarza, cichnące, gdy coraz dalej oddalały się od niego.Podejmując natychmiastową decyzję, Sly zamknął oczy i pozwolił opanować sięzmianie. Gdyby mógł dostać się do pokoju Granta, mógłby odzyskać swoją własność.To nie była kradzież, nie prawdziwa. Przecież najpierw kamień należał do niego.Wypełzając ze swojego ubrania, trzymał się blisko ściany i podążył za dźwiękiemoddalających się kroków Granta. Kiedy kroki ustały, Sly użył swojego nosa, wąchającpowietrze i ruszył dalej korytarzem w poszukiwaniu mężczyzny, który zrujnował jegożycie i ukradł mu jedyną rzecz, jaką posiadał, a która nic dla niego nie znaczyła.Zbliżywszy się do ciężkich, drewnianych drzwi, westchnął mentalnie, gdy znalazł jelekko uchylone. Wsunąwszy się do pokoju, przebiegł przez podłogę i pod łóżko zanimktokolwiek mógł zauważyć jego niepożądane wejście.- Jesteś gotowy? – mruknął Grant.Sly wychylił głowę spod łóżka, upewniając się, że był schowany na tyle, na ile tobyło możliwe, gdy obserwował dwóch mężczyzn poruszających się po pokoju.- Tak, jestem gotowy. – Seth, brat Granta westchnął i podrapał się po karku. – Nadalnie wiem, co ty w nim widzisz.- To nie ma nic wspólnego z tobą. Nie spodziewam się, że zrozumiesz – zakpiłGrant. Uniósł kamień Sly’a i uśmiechnął się nikczemnie. – Ten mały kamień uczynimnie bardzo, bardzo szczęśliwym mężczyzną.- Nie możesz kupić fałszywego szczęścia, Grant. Ten kamień nie da ci nic więcejjak nieszczęście.- Jesteś po prosu zazdrosny. Chcesz go dla siebie.Seth znowu westchnął.~3~- Nie, nie chcę, ale wciąż uważam, że powinieneś zwrócić go prawowitemuwłaścicielowi.- Zamknij się – warknął Grant. – Teraz ja jestem prawowitym właścicielem. –Wyrzucił kamień w powietrze, chcąc wyglądać fajnie, jak przypuszczał Sly, i podrzucałkamień tak długo aż upadł na podłogę i potoczył się pod łóżko. – Niech to szlag, Seth!Zobacz, co zrobiłem!Sly nie wahał się tylko chwycił kamień w pyszczek i przebiegł jak błyskawica popodłodze w stronę drzwi.- Ty mały pierdolcu! – wrzasnął Grant. – Wracaj tu, Sly!Przepchnąwszy się przez wąską szparę w drzwiach, Sly pobiegł korytarzem,rozglądając się na prawo i lewo, szukając czegoś, gdzie mógłby schować swój skarbzanim złapie go Grant.Wybiegł zza rogu, który zaprowadziłby go do wielkiej sali balowej, i Sly zauważyłdość staro wyglądającą roślinę doniczkową. Po części wyglądała jak palma, po częścijak kaktus. Nieważne. Nie miało znaczenia, co to była za roślina. Ważne, że pasowałado jego potrzeb. Do tego, była wystarczająco dziwna, żeby mógł ją zapamiętać, gdy tuwróci.Wspiąwszy się po boku donicy, Sly szybko wykopał dziurę w wilgotnej ziemi,wrzucił kamień i zakrył. Spojrzał przez ramię i westchnął z ulgą, gdy od razu niezauważył Granta i Setha.Zeskoczywszy z donicy, pobiegł w stronę podwójnych drzwi sali balowej, modlącsię, żeby ktoś je dla niego otworzył. Zostawił swoje ubranie w jednym z korytarzy, a niemiał zamiaru wejść do zatłoczonego pokoju całkowicie nagi. To byłoby o wiele gorszeniż jakikolwiek koszmar zaprezentować się w samej goliźnie.Na szczęście, ktoś wyszedł przez drzwi, kiedy Sly właśnie do nich dotarł. Nie miałaż tyle szczęścia, ponieważ Grant i Seth wybiegli zza narożnika w momencie, byzobaczyć jak wpada przez otwarte drzwi.- Sly! – Głos Granta odbił się echem po korytarzu.- Walki między gatunkami muszą się skończyć – powiedział jeden ze starszych zpodium, na którym wszyscy stali. Hmm, najwyraźniej Sly przegapił coś ważnego.Jednak, teraz nie było czasu na to, żeby się zatrzymać i zrobić notatki. Przemykał przez~4~tłum ludzi, ciągle oglądając się przez ramię i prawie pisnął, gdy zobaczył, że goni goGrant.- Jesteśmy znani ludziom, a oni nauczyli się akceptować nas wśród siebie. Jednakich tolerancja nie będzie trwała wiecznie. Nieustanne walki między społecznościamiparanormalnych znalazły się pod kontrolą. Nie mamy już luksusu przyglądania się jakrozwiązujecie swoje własne spory – kontynuował starszy.Wow, to brzmiało poważnie. Sly zaczął myśleć, że chyba będzie musiał skupićswoją uwagę. I zrobi to jak tylko znajdzie bezpieczne miejsce do ukrycia.- Każdy z was ma dwadzieścia cztery godziny, żeby znaleźć i zatwierdzić partnera –powiedział Starszy Lucas. – Jeśli nie uda wam się zatwierdzić partnera w ciągudwudziestu czterech godzin i przyprowadzić go albo ją przed radę do uznania, niebędziecie mieć partnera. Zdziczejecie w ciągu tygodnia.Sly zatrzymał się z potknięciem, gdy usłyszał przemowę starszego. Och, niedobrze.Kto do diabła chciałby sparować się z fretką, taką jak on? Nie wiedział jak miał znaleźćpartnera, ale cholera z pewnością nie chciał zdziczeć.Następna część przemówienia starszego została zagłuszona sapnięciami, jękami imruknięciami ze strony wzburzonego tłumu. Sly robił uniki i uchylenia, desperackostarając się uniknąć nadepnięcia i zgniecenia. Następna rzecz, jaką usłyszał odstarszego, od razu go zatrzymała.- Jeśli nie uda wam się przyprowadzić partnera przed radę zanim nastanie północjutrzejszej nocy, zostaniecie wytropieni i straceni, jako samotny paranormalny.O, cholera, ja pierdolę,pomyślał Sly ponownie ruszając. To gówno staje się zkażdym słowem coraz lepsze.Zerknąwszy znowu przez ramię, Sly pisnął i zaszczebiotał, kiedy zauważył Grantanie dalej jak krok za sobą. Rozejrzawszy się po sali, spostrzegł samotną postać stojącąw jednym z zacienionych kątów. Facet wyglądał na masywnego i gdyby Sly’owi udałosię do niego dotrzeć, miał nadzieję znaleźć schronienie. A jeśli nie, może mężczyznabędzie na tyle duży i odstraszający, że Grant zastanowi się dwa razy zanim go zaczepi.Zmieniając kierunek, Sly przebiegł przez podłogę, mając zamiar dotrzeć domężczyzny zanim złapie go Grant. Prawie dotarł do kąta, gdy starszy znowu przemówiłi rozpętało się piekło.~5~
[ Pobierz całość w formacie PDF ]