Gerritsen Tess - Chirurg
Gerritsen Tess - Chirurg, Książki, Gerritsen Tess, Thrillery medyczne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
TESS GERRITSEN
CHIRURG
Z angielskiego przełożył JERZY ŻEBROWSKI
WARSZAWA 2005
Tytuł oryginału: THE SURGEON
Copyright © Tess Gerritsen 2001
PODZIĘKOWANIA
Na specjalne podziękowania zasłużyli:
Bmce Blake i detektyw Wayne R. Rock z Komisariatu Policji w Bostonie oraz doktor Chris
Michalakes za fachową pomoc.
Jane Berkey, Don Cleary i Andrea Cirillo za cenne uwagi na temat pierwszej wersji książki.
Linda Marrow, wydawca, za dyskretne wskazywanie drogi.
Mój anioł stróż, Meg Ruley. (Każdy pisarz potrzebuje swojej Meg Ruley!).
I mój mąż, Jacob. On szczególnie.
PROLOG
Dzisiaj znajdą jej ciało.
Wiem, jak to się stanie. Potrafię, sobie wyobrazić całkiem wyraziście ciąg wydarzeń, które
doprowadzą, do tego odkrycia. O dziewiątej rano nadęte paniusie z biura podróży Kendall &
Lord bada siedziały przy biurkach, stukając wypielęgnowanymi palcami w klawiatury
komputerów, aby zarezerwować rejs po Morzu Śródziemnym dla pani Smith i wczasy narciarskie
w Klosters dla pana Jonesa. A dla państwa Brown w tym roku coś nowego, coś egzotycznego:
może Chiang Mai albo Madagaskar. Nic zanadto męczącego. Nie, nie. Przygodzie musi, nade
wszystko, towarzyszyć komfort. To motto firmy Kendall & Lord: „ Przygody z wygodami. W
ich biurze panuje duży ruch i często dzwoni telefon.
Paniusie szybko zauważą, że Diany nie ma w pracy.
Któraś z nich zadzwoni do jej domu w Back Bay, ale nikt nie podniesie słuchawki. Może
Diana bierze prysznic i nie słyszy telefonu? Albo wyszła już do biura, tylko się spóźnia? Może
być wiele powodów jej nieobecności... Ale z czasem, gdy nadal nie będzie odpowiadała na
telefony, zaczną się niepokoić.
Przypuszczam, że to dozorca budynku wpuści koleżankę Diany do mieszkania. Widzę, jak
potrząsa nerwowo kluczami, mówiąc: „Jest pani jej przyjaciółką? Na pewno nie będzie miała
pretensji? Będę musiał jej powiedzieć, że pozwoliłem pani wejść.
Wchodzą do mieszkania i koleżanka woła: „Diano? Jesteś w domu?. Idą korytarzem obok
oprawionych starannie plakatów biura podróży. Dozorca podąża tuż za nią bacząc, by niczego nie
ukradła.
Potem zagląda do sypialni, widzi Dianę Sterling i przestaje się przejmować czymś tak
banalnym jak kradzież. Chce tylko opuścić mieszkanie, zanim zwymiotuje.
Chciałbym być tam, kiedy zjawi się policja, ale nie jestem głupi. Wiem, że będą obserwować
każdy przejeżdżający samochód, wszystkich gromadzących się na ulicy gapiów. Zdają sobie
sprawę, jak bardzo mnie kusi, żeby tam wrócić. Nawet teraz, gdy siedzą w Starbucks, wpatrując
się w świt za oknem, czuję, jak ciągnie mnie do tamtego pokoju. Ale jestem jak Ulisses, który
słucha śpiewu syren, przywiązany bezpiecznie do masztu. Nie rozbiję się o skały. Nie popełnię
tego błędu.
Piję kawę, patrząc, jak Boston budzi się do życia. Wsypuję do filiżanki trzy łyżeczki cukru.
Kawa musi być słodka. Lubię doskonałość. W każdym calu.
Z oddali słychać głos syreny. Wzywa mnie. Czuję się jak Ulisses, pragnący wyrwać się z
wiązów, ale trzymają mocno. Dzisiaj znajdą jej ciało. Dowiedzą się, że wróciliśmy.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Rok później.
Detektyw Thomas Moore nie lubił zapachu lateksu. Wciągając gumowe rękawiczki i
wzbijając chmurę talku, czuł jak zwykle, że zaraz ogarną go mdłości. Ten zapach wiązał się z
najbardziej nieprzyjemną stroną jego pracy i jak pies Pawłowa, śliniący się pod wpływem
określonego bodźca, kojarzył go nieuchronnie z wonią krwi i płynów ustrojowych. Węch
ostrzegał go, że powinien zebrać siły.
Stanął skoncentrowany przed prosektorium. Wyszedł prosto z upału i czuł już na skórze
zimny pot. Było piątkowe popołudnie dwunastego lipca. Powietrze przesycała wilgoć. W całym
Bostonie huczały klimatyzatory, a ludzi ponosiły nerwy. Na moście Tobin stali już zapewne w
korku ci, którzy uciekali na północ do chłodu lasów w Maine. Moore’a nie było wśród nich.
Został odwołany z urlopu, aby obejrzeć koszmar, którego wcale nie pragnął zobaczyć.
Miał już na sobie fartuch chirurgiczny, który wyciągnął z wózka z bielizną w kostnicy. Teraz
założył na włosy papierowy czepek, a na buty papierowe ochraniacze, gdyż widywał czasami, co
lało się ze stołu na podłogę. Krew, fragmenty tkanki... Nie był bynajmniej szczególnie schludny,
ale nie miał ochoty przynosić na butach do domu resztek z prosektorium. Przystanął na kilka
sekund przy drzwiach, wziął głęboki oddech i wszedł zrezygnowany do środka.
Na stole leżały osłonięte zwłoki. Sądząc z kształtów, była to kobieta. Moore starał się nie
przyglądać zbyt długo ofierze, koncentrując wzrok na obecnych w prosektorium osobach. Doktor
Ashford Tierney i pracownik kostnicy układali narzędzia na tacy. Po drugiej stronie stołu stała
Jane Rizzoli, również z Wydziału Zabójstw w Bostonie. Miała trzydzieści trzy lata i była
niewysoką kobietą o kanciastym podbródku. Rysy jej twarzy zdawały się ostrzejsze niż zwykle,
bo nie łagodziły ich niesforne czarne loki, ukryte teraz pod papierowym czepkiem, a ciemne oczy
patrzyły przenikliwie. Pół roku temu przeniosła się z obyczajówki. Była jedyną kobietą w
wydziale i doszło już do konfliktów między nią a jednym z detektywów, do oskarżeń o
molestowanie seksualne i babski szowinizm. Moore nie był pewien, czy darzy Rizzoli sympatią
ani czy ona go lubi. Jak dotąd łączyły ich ściśle służbowe stosunki i uznał, że chyba wolała, by
tak pozostało.
Obok Rizzoli stał jej partner, Barry Frost, zawsze wesoły glina, którego dobroduszna,
pozbawiona zarostu twarz sprawiała, że nie wyglądał na swoje trzydzieści lat. Frost pracował z
Rizzoli już od dwóch miesięcy i się nie skarżył. Był jedynym człowiekiem w wydziale, który
znosił cierpliwie jej humory.
Gdy Moore podszedł do stołu, Rizzoli powiedziała:
— Zastanawialiśmy się, kiedy się zjawisz.
— Byłem w pobliżu Maine, gdy odebrałem wasz sygnał.
— Czekamy tu od piątej.
— Zaczynam właśnie sekcję — stwierdził doktor Tierney. - Uważam więc, że detektyw
Moore zdążył na czas. — Męska solidarność. Zatrzasnął drzwi szafki tak energicznie, że aż
zadźwięczała. Rzadko okazywał rozdrażnienie. Pochodził z Georgii i był wytwornym
dżentelmenem, który uważał, że kobiety powinny zachowywać się jak damy. Nie lubił pracować
z zadziorną Jane Rizzoli.
Pracownik kostnicy przyciągnął do stołu wózek z narzędziami, rzucając Moore’owi przelotne
spojrzenie, które mówiło: Czy można ufać tej suce?
— Przykro mi, że nie pojechałeś na ryby — powiedział do Moore’a Tierney. — Chyba
będziesz musiał odwołać urlop.
— Jesteś pewien, że to znów nasz chłopak?
W odpowiedzi Tierney odciągnął prześcieradło, odsłaniając zwłoki.
— Nazywa się Elena Ortiz.
Choć Moore spodziewał się tego, co zobaczył, widok ofiary podziałał na niego jak
obezwładniający cios. Czarne włosy kobiety, zesztywniałe od krwi, odstawały jak kolce
jeżozwierza od marmurowo bladej twarzy. -Usta miała rozchylone, jakby zastygłe w pół słowa.
Krew odpłynęła już z ciała i jej rany wyglądały jak purpurowe szramy na tle poszarzałej skóry.
Jedną z dwóch widocznych ran stanowiło głębokie cięcie na szyi, spod lewego ucha przez tętnicę
i krtań. Było śmiertelne. Druga rana widniała nisko na brzuchu. Nie zadano jej po to, by zabić.
Służyła zupełnie innemu celowi.
Moore przełknął z trudem ślinę.
— Rozumiem, dlaczego ściągnęliście mnie z urlopu.
— Ja zajmuję się tą sprawą — oznajmiła Rizzoli.
Usłyszał w jej głosie nutę ostrzeżenia. Broniła swego terytorium. Wiedział, skąd to się
bierze. Ciągłe drwiny i sceptyczne uwagi, na jakie narażone były policjantki, budziły w nich
agresję. Prawdę mówiąc, nie zamierzał rzucać jej wyzwania. Musieli pracować razem nad tą
sprawą i za wcześnie było walczyć o dominację.
Starał się zachować pełen szacunku ton.
— Możesz zapoznać mnie ze szczegółami?
Rizzoli skinęła głową.
— Ofiarę znaleziono o dziewiątej rano w jej mieszkaniu przy Worcester Street w South End.
Zwykle około szóstej przychodziła do pracy w kwiaciarni, kilka przecznic od domu. To rodzinna
firma, własność jej rodziców. Gdy się nie pojawiła zaczęli się martwić. Brat poszedł jej szukać i
znalazł ją w sypialni. Doktor Tierney szacuje, że śmierć nastąpiła między północą a czwartą rano.
Zdaniem rodziny nie miała aktualnie chłopaka i nikt w kamienicy nie pamięta, by odwiedzali ją
mężczyźni. Była pracowitą, pobożną dziewczyną. Katoliczką. Moore popatrzył na przeguby
ofiary.
— Została skrępowana.
— Tak. Taśmą na przegubach i kostkach. Znaleziono ją nagą. Miała na sobie tylko biżuterię.
— Jaką?
— Naszyjnik. Pierścionek. Kolczyki. Szkatułka z biżuterią w sypialni była nietknięta. Nie
chodziło o rabunek.
Moore spojrzał na siną poziomą smugę na biodrach ofiary.
— Tułów był również unieruchomiony.
— Miała przewiązane taśmą uda i talię. A także usta.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]