Gdanski depozyt - Piotr Schmandt
Gdanski depozyt - Piotr Schmandt, Książki, czytane
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Piotr SchmandtGdański depozytPamięciMaćka Podolskiego,mojego Pasierba,poświęcam1Majowe popołudnie w biurze. Niech będzie majowe. Ale dlaczego o tej porze trzebasiedzieć przed maszyną do pisania?Materiały dla polskiej Izby Rzemieślniczej. Długie strony pełne cyfr i zestawieńobrachunkowych.Życie stanowczo jest niesprawiedliwe. Na przykład nie dalej jak wczoraj pani ZofiaNoskowska przyszła w odwiedziny do męża. Wpadła ot tak sobie około południa. Na kilkametrów pachniała jakimiś drogimi francuskimi perfumami, na które nigdy nie byłoby staćskromnej maszynistki w Komisariacie Generalnym Rządu RP. Sukienka z ozdobną muszką iwzorem kwiatowym, niedbale zarzucony jedwabny szaliczek, ażurowe rękawiczki, kapelusz zszerokim, zawiniętym z jednej strony rondem... A Stasia? Sweterek z czterema guzikamipośrodku, taki pod szyję, czarna spódniczka za kolana.„Skąd ona bierze na te wszystkie kosztowne detale, w końcu jej mąż nie zarabia kroci,choć bez porównania więcej niż ja?” - panna Stasia zadała kiedyś pytanie koleżance, WandzieSzulc, która siedzi teraz naprzeciwko niej. Wandzia, zdziwiona jej niewiedzą, wyjaśniłaszczegółowo, że ojciec pani Zofii, Adam Żelaski, jest emerytowanym konsulem monarchiihabsburskiej w Londynie i posiada szerokie stosunki, zasiada w kilku radach nadzorczychpoważnych firm, w dodatku jest udziałowcem dwóch największych przedsiębiorstwnależących do monopolu zapałczanego. Panna Stasia, gdy to usłyszała, poczuła się znaczniegorzej niż wtedy, gdy pozostawała w błogiej niewiedzy. „Mój ojciec jest krawcem...” -pomyślała z żalem.Tak więc, gdy wczoraj pani Noskowska zatruła powietrze tymi obrzydliwymiperfumami, na które nikt przyzwoity nie mógłby sobie pozwolić, i spojrzała mimochodem naswój złoty zegarek, a potem morderczym wzrokiem obrzuciła je obie, maszynistkę isekretarkę, i weszła bez pukania do gabinetu pana Zygmunta, panna Stasia ostatecznieutwierdziła się w przekonaniu, że życie jest niesprawiedliwe.Cóż stąd, że tamta jest za chuda i ma nieforemne nogi - za to posiada męża nastanowisku. Może sobie przychodzić do biura, i w ogóle dokąd chce, kiedy jej się żywniepodoba. Ponieważ tu nie pracuje i jest „przy mężu”. Wstaje pewnie po dziesiątej, godzinęsiedzi przed toaletką, bawi się lokówkami w nieskończoność i nie musi się martwić, że nowepończochy mają oczko. Przecież może je od razu wyrzucić i wyjąć z pełnej szafy następne.Majowe wczesne popołudnia spędza zapewne na kawce u Grenzberga na ulicy Długiejw towarzystwie jakiejś podobnej sobie żony urzędnika państwowego, o zbliżonym statusietowarzyskim; może w Centralnym Komitecie Katolików Polaków Diecezji Gdańskiej uksiędza Rogaczewskiego; albo nie - siedzi u fryzjera i czyta, w trakcie robienia ondulacji,jakieś zwierzenia wziętej aktorki zamieszczone w modnym magazynie. Nie ma obawy, niespotkają jej żadne docinki ze strony Niemców - mówi lepszą niemczyzną niż ci wszyscygdańszczanie, szwargocący swoim plattdeutschem.I jeszcze meble! Ostatnio dyrektor Noskowski powiedział, że żona zamówiła nowykomplet kuchenny u Olschewskiego w Danzig Möbelfabrik. Stasi nigdy nie byłoby stać nataki zbytek. Zwłaszcza że nie miała własnej kuchni...- Panno Stanisławo - rzucił pryncypał, wychylając się lękliwie przez na wpół uchylonedrzwi - kawę proszę, ze śmietanką, i kruche ciasteczka dla małżonki.Nie było akurat Wandy. Zazwyczaj ona zajmowała się parzeniem kawy.Jakby była jakąś pokojówką u państwa, pokornie skinęła głową i za moment postawiłaprzed panią Noskowską, kobietą o twarzy podobnej do facjaty krogulca, cieniusieńkąfiliżankę z aromatycznym naparem.I ten wzrok pryncypałowej, pełen utajonej nienawiści. Nienawiści? Nie, raczejzazdrości. Że tamta jest młoda, że ma krągłe biodra i zgrabny biust, i zwężające się nadpantofelkami łydki. I że porusza się tak, jakby płynęła.„Włosy też mam ładne. Nie za ciemne, nie za jasne, naturalnie układają się wdelikatne fale”. I niech sobie babsztyl myśli, co chce, ale to ją, Stasię, pan Noskowski pożerawzrokiem każdego ranka.Mimo to było jej smutno. Gdy już się wyzłościła na panią Zofię za jej wczorajsządemonstrację władzy i luksusu, znów wyjrzała przez okno.Nic ciekawego. Przechodniów wielu, jak zawsze o tej porze. Kobiety z dziećmi, starsipanowie w eleganckich garniturach, jakiś posłaniec niosący kwiaty; co chwilę odznaczał siębrunatną, gryzącą barwą mundur działacza NSDAP, idącego zazwyczaj szybciej niż pozostali.- O czym myślisz? - spytała Wanda znad stosu dokumentów wyjętych właśnie zgrubego, czarnego segregatora, a przeznaczonych dla Towarzystwa Polek w Gdańsku.- O niesprawiedliwości, jakiej doświadczają panny takie jak my.- Słucham?- Wiesz, chodzi mi o tę zasuszoną wiedźmę... wczoraj. Zresztą wyszłabym nagodzinkę, dwie, porozglądała się po sklepach. I nie musiałabym się nigdzie spieszyć.Panna Wanda poprawiła okulary spadające z nosa.- Ależ Stasiu, jesteśmy w pracy...- Właśnie - zbuntowana maszynistka nie spojrzała już na przyjaciółkę, tylko z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]